17 grudnia 2008

***

Wybacz, że tak długo nie pisałam. Sprawy wyspy
pochłonęły mnie na tyle, że zgubiłam w nich siebie.

Powoli przyzwyczajam się do myśli, że za niezbyt długi
czas umrę samotnie na brzegu. Podobno dobra śmierć:
ciepło, lazurowa woda i słońce.
Nie będziemy żyć tu wiecznie. Zaatakują nas zwierzęta,
dostaniemy udaru, zachorujemy. Cóż, ludzki organizm
jest inny niż parę wieków temu. Przyzwyczailiśmy się,
że każde przeziębienie zabijamy gripexami, polopirynami itp.
Jesteśmy słabsi niż te zwierzęta wokół. Co nam po rozumie,
co po znajomości prawa, psychologii, etyki, chemii czy biologi
jeśli nie poradzimy sobie z pierwszymi poważnymi trudnościami
na które te stworzenia zareagują instynktownie?

Los jest przewrotny. Jednego dnia płynie się przez ocean
statkiem na którym wydaje się w ciągu dnia tyle pieniędzy
ile przeciętny europejczyk zarabia w ciągu miesiąca,
a drugiego... umiera się na plaży z pragnienia i nie ma się nic
prócz jednej podartej sukienki.

Może ma to nas nauczyć doceniać to co dostajemy od życia?
...A może to kompletnie nic nie znaczy, nikt tego nie zaplanował,
nikt w tym nie brał udziału...? Może po prostu to jeden wielki
przypadek. Skoro przypadek to dlaczego 'jeden wielki'? Tak się
mówi o Bogu lub o jakiejś innej sile sprawczej... Powiedz,
dlaczego? Z jakiego powodu my, a nie ktoś inny?
I dlaczego myślę o tym teraz, a jakoś to pytanie nie przychodziło
mi do głowy kiedy spotkałam miłość, kiedy zarobiłam pierwsze
poważne pieniądze, kiedy urodziłam zdrowe dzieci?

Dziękuję Ci bardzo za tytoń.
Mam nadzieję, ze nie zamoknie w czasie najblizszej ulewy.

(Ostatnio zastanawiałam się co by nas spotkało gdyby
jakimś cudem udało Ci się tu przypłynąć.)

Brak komentarzy: